Rano znów do pracy, która dziś prawie nie dała mi żadnej satysfakcji. Oboje musieliśmy przed dziećmi udawać szczęśliwych...
Ja na razie starałam się nie wybiegać w przyszłość. Do końca nie byłam nawet pewna, czy nam wyjdzie, ale chcieliśmy spróbować. Próbowałam cieszyć się teraźniejszością, lecz Justin mi na to nie pozwolił. Cały czas był smutny i prawie w ogóle się nie odzywał. A ja nie wiedziałam, jak mogę mu pomóc.
Do domu wróciliśmy wcześniej, bo już około 16.00. Stan psychiczny Justina nie uległ zmianie. Próbowałam z nim porozmawiać, ale on tego nie chciał. Chaz'owi i Alfredo również się nie powiodło...
Dobiegała już godzina 18.00, a Jus ciągle leżał z słuchawkami w uszach, ignorując nas wszystkich.
- Justin, wystarczy jedno twoje słowo i zniknę z twojego życia już na zawsze. - Powiedziałam, siadając obok chłopaka.
Nareszcie zwrócił na mnie uwagę. Jego spojrzenie przepełnione było smutkiem.
- Nie możesz mi tego zrobić. - Powiedział, wstając i kierując się w stronę wyjścia z domu.
Trzaśnięcie drzwiami wyrwało mnie z zamyślenia.
Minęła kolejna godzina, a Jus ciągle jeszcze nie wracał. Nie miałam pojęcia dokąd poszedł. Nawet telefonu ze sobą nie zabrał.
Pocieszali mnie, mówili, że pewnie zaraz przyjdzie. Ale tak na prawdę nic nie wiedzieli, nie rozumieli tego, co nas łączy. Nawet my sami do końca tego nie rozumieliśmy... Bo przecież to nie była zwykła przyjaźń. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, ale żadne nie chciało się przyznać. Między nami ciągle było tyle tych niejasności! Żadne z nas dokładnie nie wiedziało na czym stoi.
Baliśmy się, że to dzieje się za szybko, baliśmy się przyszłości, tego co miało nastąpić.
I to wszystko było tak strasznie skomplikowane...
Mimo iż Fredo z Olivią i Chaz z Sophie byli moimi przyjaciółmi, teraz miałam ich dosyć. Chciałam być sama. Chociaż nie do końca... Chciałam, żeby Justin był przy mnie!
Moje włosy były jeszcze wilgotne po kąpieli, ale postanowiłam wyjść, poszukać go.
Ulice były całkiem puste. Nie było na nich ani ludzi, ani samochodów. Dookoła głucha cisza. Robiło się ciemno, deszcz padał coraz mocniej.
A ja szłam tą pustą ulicą, rozmyślając nad sensem życia..., poszukując tej jednej jedynej, ukochanej twarzy. Nie dostrzegałam jej...
Znalazłam się w dziwnym miejscu, tutaj czułam się jeszcze bardziej samotna. Coraz więcej łez spływało po mojej twarzy, a ciszę przerywały grzmoty piorunów. Ale ja nie chciałam wracać do domu, bojąc się, że go tam nie zastanę. Osunęłam się po ścianie jakiegoś opuszczonego budynku, siadając na niewielkiej stercie drewnianych desek. Oparłam głowę o mur i głośno westchnęłam. Nie wiem ile tak siedziałam, nie miałam przy sobie telefonu ani zegarka. Było już całkiem ciemno, burza dalej szalała. A ja tkwiłam tak, całkiem rozdarta wewnętrznie...
Nagle usłyszałam czyjeś kroki, ale nie spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Nie bałam się, że ta osoba może zrobić mi krzywdę. Bałam się, że nie poznam tej twarzy.
Wytarłam mokrą twarz swoją również mokrą koszulką. Chłopak stanął na przeciwko mnie, w odległości kilku centymetrów. Złapałam dłoń, którą do mnie wyciągnął i wstałam. Uniósł mój podbródek, tak żebym mogła na niego spojrzeć. Po moich policzkach znów zaczęły spływać kolejne łzy, które on cierpliwie ocierał. Nasze wzroki spotkały się, a ja zauważyłam, że on również płakał. Jego oczy były smutnie i zaczerwienione. Wspięłam się na palce, rękoma oplotłam szyje chłopaka i mocno się do niego przytuliłam, próbując się uspokoić. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, w tym deszczu, podczas tej burzy...
Justin odsunął mnie troszkę od siebie, ujął moją twarz w dłonie i głęboko patrząc w moje oczy powiedział:
- Kocham cię.
Czas stanął w miejscu. Chciałam odpowiedzieć, że ja też go kocham, ale nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. W odpowiedzi czule i delikatnie go pocałowałam. Oboje włożyliśmy w ten pocałunek miłość, jaką byliśmy teraz wypełnieni. Po zakończeniu tego pocałunku, który z pewnością mogłam zaliczyć do najpiękniejszych w swoim życiu, również patrząc głęboko w oczy chłopaka, powiedziałam:
- Ja ciebie też kocham, bardzo.
Znów przytuliliśmy się i tkwiliśmy tak w ciszy przez kolejne parę minut. Potem Juju złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w kierunku domu. Szliśmy powoli, w milczeniu. Burza już ucichła, ale deszcz nie ustępował.
Całkiem przemoczeni doszliśmy do domu. Alfredo i Chaz z dziewczynami siedzieli w salonie, pewnie na nas czekali. Nie zadawali pytań, bo wiedzieli, że teraz nie powinni raczej oczekiwać od nas żadnych wyjaśnień. Weszliśmy do pokoju, ja osuszyłam włosy i przebrałam się, a Jus poszedł wziąć szybki prysznic. Po 20 minutach przytuleni do siebie, leżeliśmy już na łóżku.
- Kocham cię. - Wyszeptał Justin, gładząc kciukiem mój policzek.
- I na wzajem! - Złożyłam pocałunek na ustach chłopaka.
Tej nocy razem wybraliśmy się do kolorowej krainy snów i marzeń...
*.*
OdpowiedzUsuń