Jak zwykle zaczęłam pracę o godzinie 8.00. Radosna przywitałam się z dziećmi. Zjedliśmy śniadanie i zajęliśmy się zabawą. Jednak mój dobry humor uległ zmianie. Jej powodem był JB, a raczej jego brak. Przedszkolaki co chwilę pytały dlaczego go nie ma. Nie mogłam im odpowiedzieć, bo nie wiedziałam jak. Mówiłam tylko, że na pewno je polubił i że po prostu musiało mu coś wypaść.
Dochodziła 10.00, a Justina wciąż nie było. Na razie udawało mi się ukryć przed dziećmi swój smutek i zawód. Miałam nadzieję, że jego nieobecność nie jest spowodowana moją osobą. Wczoraj powiedziałam chłopakowi kim jestem i może to go do mnie uprzedziło...
"No bo kim może być dziewczyna z domu dziecka?!"
No właśnie!
Nikim.
Nie chciałam tylko, żeby przeze mnie dzieci były smutne.
W końcu odważyłam się do niego napisać:
"Co się z tobą dzieje? Dzieci się o ciebie dopytują..."
Po 15 minutach czekania nie dostałam odpowiedzi.
Pora obiadu minęła, powoli traciłam nadzieję, że chłopak jeszcze przyjdzie.
Nagle ktoś cicho zapukał w drzwi i pojawił się w nich Justin Bieber. Przedszkolaki rzuciły się na niego szczęśliwe, tak że musiałam je uspokajać. Jus przytulał wszystkich po kolei, a ja przyglądałam się im.
Gdy uwolnił się już od dzieci, zbliżył się do mnie i mocno przytulił. Po chwili odsunął się troszkę, ujął moją twarz w dłonie i stwierdził:
- Jesteś smutna.
Zaprzeczyłam, odsuwając się od chłopaka. On złapał mnie za rękę, obracając przodem do siebie i zapytał dlaczego. Spojrzałam w jego oczy, dostrzegłam w nich smutek. Justin gładził kciukiem mój policzek. Zabrałam z niego (policzka) jego dłoń, odwróciłam się i powiedziałam cicho:
- To głupie! Ale po prostu bałam się, że już nie przyjdziesz...
Usiadłam na boku biurka, a on stanął przede mną, lekko się uśmiechnął i wytłumaczył:
- Nie miałem zamiaru się spóźniać. Wiesz, praca... Załatwiłem już wszystko i teraz będę miał miesiąc przerwy.
Nasze wzroki spotkały się, a Juju zapytał:
- Dlaczego miałbym niby nie przyjść?
- Bo... - Zaczęłam. Złapałam rąbek koszulki, którym zaczęłam się bawić, opuściłam głowę i wyjaśniłam:
- Jestem dziewczyną z domu dziecka...
- I? - Ciągnął dalej.
- I ludzie unikają takich osób jak ja. Z taką przeszłością...
Juju popatrzył na mnie smutny.
- A przecież to nie ja wybrałam sobie takie życie! - Dodałam z wyrzutem.
Jus westchnął i przytulił mnie. Jedna jego dłoń znajdowała się na moich plecach, druga na mojej twarzy. Odgarnął do tyłu moje włosy i wyszeptał do ucha:
- Jestem tu nie tylko ze względu na dzieci. Jestem tutaj z tobą i dla ciebie. Obiecuję, że zostanę jak długo będę mógł.
Delikatnie pocałował mój policzek i odszedł z Alison, która pociągnęła go w głąb sali.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon w celu sprawdzenia godziny, dopiero teraz przypomniałam sobie, że mamy dziś 1 czerwca - Dzień Dziecka!
- No to świetnie! - Westchnęłam. Nie byłam pewna, czy zdążymy teraz zrealizować plan.
- Coś się stało? - Usłyszałam głos Justina, dobiegający z końca pomieszczenia.
- Mamy problem.
Jus podszedł do mnie, a ja opowiedziałam mu o wszystkim.
- Nie damy rady... - Rzekł zmartwiony.
Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam:
- Never say never! Możemy chociaż spróbować.
Chłopak odwzajemnił mój uśmiech. Po chwili siedzieliśmy z dziećmi w kółku i składaliśmy im życzenia. Po rozdaniu cukierków, na które załapał się też Justin, zabraliśmy się do pracy. Wyjęłam z szafki wielki brystol i farbki. Juju pomógł mi rozłożyć go na podłodze. Usiedliśmy wokół plakatu. Moim zadaniem było malowanie dłoni przedszkolaków, a JB pomagał im odciskać je pod ich imionami. Spięłam włosy w luźnego koka i rozpoczęłam swoją robotę. Po około 30 minutach odbite rączki dzieci znajdowały się już we właściwych miejscach. Juju wziął do ręki pisaka i dopisał na brystolu moje, a potem swoje imię.
- Nelly teraz ty! - Powiedział po odbiciu swojej dłoni.
Zrobiłam to, co chłopak. Nagle z łobuzerskim uśmieszkiem, czystą dłonią złapał moją rękę. Odruchowo odwróciłam się w jego stronę, a on dotknął czubek mojego nosa, pozostawiając na nim ślad od farbek. Mało myśląc oddałam mu. Kilka sekund później nasze twarze stały się kolorowe. Niestety przedszkolaki wzięły z nas przykład...
I zaczęło się mycie! Po złapaniu i umyciu Alexa, który był ostatni, bo stawiał opór, JB zapytał:
- Jesteś na mnie zła?
- Nie. - Odpowiedziałam, oboje uśmiechnęliśmy się.
- To co mamy teraz w planach? - Spytał, odkładając gotowy plakat w bezpieczne miejsce.
- Nasz Justin jak zwykle niepoinformowany... - Pokręciłam głową, a on zrobił głupkowatą minę. - Teraz podwieczorek.
- Czyli?
- No zaraz przyniosę. Posadź dzieci. - Powiedziałam, wychodząc z sali.
Szybko wróciłam z ogromną miską truskawek. Potem doniosłam mniejszą miskę na bitą śmietanę. Kazałam dzieciom usiąść jednak w kółku, żeby było nam wygodniej. Kiedy wszyscy byli już na miejscach, zajęliśmy się wreszcie jedzeniem pysznego deseru.
W pewnym momencie Justin maznął kącik moich ust bitą śmietaną z truskawki. Już podnosiłam dłoń, żeby się wytrzeć, ale chłopak ją zatrzymał. Musnął językiem, a następnie pocałował miejsce, w którym się znajdowała, po czym zapytał:
- Mówiłem ci już, że jesteś słodka?
W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego lekko, przewracając teatralnie oczami.
Kiedy zakończyliśmy spożywanie podwieczorka i pożegnaliśmy się z przedszkolakami, zostaliśmy jeszcze pół godziny, aby posprzątać trochę i zawiesić plakat.
Około 18.00 rozstaliśmy się. Wróciłam do ośrodka, wzięłam prysznic i położyłam się. Poczułam wibracje telefonu pod poduszką. Dostałam wiadomość od JB. Napisał:
"Dobranoc słodka! =)" Uśmiechnęłam się do ekranu i odpisałam: "Dobranoc ;*"
Tym razem szybko udało mi się zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz